1990 rok zaczynał się w Formule 1 w nie najlepszej atmosferze, po pełnej kontrowersji końcówce sezonu 1989. Ayrton Senna najpierw rozważał przez chwilę koniec kariery, a potem grożono mu dyskwalifikacją i zawieszeniem licencji. Jednak kilka tygodni przed początkiem nowego sezonu kurz bitewny po jednej z najbardziej kontrowersyjnych kraks w historii F1 w końcu opadł, a pierwszy wyścig dał nadzieję na nowe otwarcie, za sprawą pojawienia się nowej gwiazdy.
Senna i Alain Prost mieli kontynuować swoją rywalizację w kolejnym sezonie, ale tym razem w innych teamach. McLaren przygotował ulepszoną wersję zeszłorocznego samochodu. Najważniejszym przedsezonowym znakiem zapytania było nowe Ferrari Prosta. Czy będzie wystarczająco szybkie i przede wszystkim wystarczająco niezawodne, by nawiązać walkę z McLarenem? Przedsezonowe testy sugerowały, że przynajmniej jeśli chodzi o szybkość czerwone samochody będą błyszczeć. Zimą kierowcom Ferrari zdarzało się wykręcać czasy nawet o trzy sekundy lepsze od zeszłorocznych.
Sezon zaczynał się, po raz pierwszy w historii, w USA, na wyboistym, ulicznym torze w Phoenix. Dominującym tematem podczas kwalifikacji, okazały się niespodziewanie opony Pirelli. Ich nowe super miękkie opony kwalifikacyjne były tak skuteczne, że Ken Tyrrell podpisał kontrakt z włoskim dostawcą opon dwa dni przed pierwszym wyścigiem, kończąc wieloletnią współpracę z Goodyearem. Piątkowe kwalifikacje sugerowały, że miał rację. W pierwszej dziesiątce znalazło się pięciu kierowców z oponami Pirelli. W tym jego kierowca, młody Jean Alesi. Francuz uchodził za wielki talent, po tym jak rok wcześniej został mistrzem Formuły 3000 i zdobył doskonałe czwarte miejsce w swoim debiutanckim wyścigu w F1.
W sobotę padało i nikt nie poprawił swoich czasów, co zaowocowało bardzo nietypowym ustawieniem na starcie. Z pole position startował debiutujący w McLarenie Gerhard Berger, tuż za nim ustawiło się jednak trzech kierowców Pirelli. Pierluigi Martini, któremu zabrakło ułamka sekundy do jedynego w historii pole position dla teamu Minardi, Andrea de Cesaris z Dallary i Alesi. Dopiero za nimi byli, mający w piątek problemy z samochodem, Ayrton Senna, Alain Prost i Nelson Piquet w Benettonie. Czołową ósemkę zamykał inny sensacyjny kierowca Pirelli, Olivier Groulliard, w Oselli. Nigel Mansell był zaledwie siedemnasty w Ferrari.
Zapowiadało to ciekawą walkę w środku stawki, ale zwycięstwo miało należeć do McLarenów. Berger z pewnością miał w planie ucieczkę do przodu i zyskanie czasu. Senna zaś miał szybko uporać się z outsiderami na oponach Pirelli i ruszyć za nim w pościg. Jedynie Alain Prost w swoim debiucie dla Ferrari wydawał się być zagrożeniem. Wyścig jednak miał się potoczyć nieco inaczej.
Prost wystartował słabo, podobnie Martini. Zaskoczył Alesi, który przedarł się z czwartej na drugą pozycję i na pierwszym zakręcie skutecznie zaatakował Bergera, obejmując prowadzenie. Młody Francuz zaczął potem, ku zdumieniu widzów, oddalać się od ścigającego go Bergera. Senna w tym czasie zgodnie z przewidywaniami szybko znalazł się na trzeciej pozycji. Świetne tempo Alesiego związane było częściowo z tym, że silnik V8 w jego Tyrrellu zużywał mniej paliwa niż jednostki V10 w McLarenach. Na początku wyścigu jego samochód był więc znacznie lżejszy, ale z każdym następnym okrążeniem ta przewaga miała maleć.
Berger szybko zakończył swoją walkę o zwycięstwo, które jeszcze parę chwil wcześniej wydawało się niemal pewne. Wychodząc z zakrętu popełnił rzadki błąd naciskając jednocześnie na pedał gazu i hamulca co posłało go momentalnie w barierę z opon. To zdarzenie zapoczątkowało pechową serię Austriaka w McLarenie, trwającą niemalże dwa lata, podczas których regułą stało się, że przykre zdarzenia spotykają właśnie Bergera a nie jego partnera Ayrtona Sennę. Pech dopadł też największego rywala Brazylijczyka, Alaina Prosta. Francuz był czwarty, kiedy jego Ferrari zostało pokonane przez wyciek oleju.
Po odpadnięciu Bergera, Senna zaczął coraz bardziej zbliżać się do Alesiego. Francuz dawał z siebie wszystko, a Brazylijczyk spokojnie czekał na swoją okazję. W końcu zaatakował, ale niespodziewanie młody kierowca Tyrrella natychmiast odgryzł mu się i po ryzykownym manewrze już na następnym zakręcie znowu był z przodu. Senna wiedział, że jest szybszy i nie chciał spowodować kolizji. To zwycięstwo było mu bardzo potrzebne do mistrzostwa świata. Dostał jednak wyraźny sygnał jak zdeterminowany jest Alesi. Na następnym okrążeniu Brazylijczyk nie popełnił już błędu. Wykorzystując dublowanie Brabhama prowadzonego przez Gregora Foiteka, zaskoczył Alesiego, od razu blokując ewentualny atak na następnym zakręcie. Francuz myślał już jednak o następnym ruchu. Wykorzystał lepszą trakcję na wyjściu z zakrętu próbując wcisnąć się przed Sennę na kolejnym łuku. Tym razem jednak Brazylijczyk nie ustąpił.
Tak pasjonującej walki o pierwszą pozycję kibice Formuły 1 nie widzieli od dawna, ale nie był to koniec emocji tego dnia. Zadbał o nie Nigel Mansell, a raczej jego Ferrari, którego silnik w spektakularny sposób eksplodował na pełnej szybkości powodując rekordowo długi poślizg, na szczęście nie zakończony uderzeniem w ścianę. Odpadnięcie z wyścigu było sporym rozczarowaniem dla Anglika, który zdołał się przebić na piątą pozycję i dla włoskiego teamu, któremu po odpadnięciu obu samochodów musiało zajrzeć w oczy widmo kolejnego sezonu pełnego awarii. Ostatecznie na trzecim miejscu finiszował Thierry Boutsen na Williamsie.
Na mecie Senna nie krył podziwu wobec postawy Alesiego i stwierdził, że właśnie takie momenty jak pojedynek z Francuzem dają mu największą przyjemność. Była to jego zdaniem walka na limicie, ale czysta i uczciwa. Czyli dokładnie to czego Formuła 1 potrzebowała po fatalnym zakończeniu poprzedniego sezonu.
Alesi z dobrej strony pokazał się już rok wcześniej, ale dopiero wyścig w Phoenix zrobił z niego wschodzącą gwiazdę Formuły 1, o którą biły się czołowe teamy. Już przed następnym sezonem mógł wybierać między ofertami Williamsa i Ferrari. Wybrał Ferrari. Co by było gdyby wybrał inaczej? Nie dowiemy się nigdy.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!